Będąc anglofilem, nie bardzo miałem ochotę lecieć do Nowego Jorku. W końcu uległem namowom mojej przyjaciółki Lesyi z Ukrainy i skorzystałem z jej zaproszenia.
Ku mojemu zdziwieniu jest to miasto, w którym łatwo się zakochać. Ono po prostu w sobie COŚ ma, nie wiem co to jest. Może atmosfera, ludzie, architektura, a może wszystko razem. Tam chce się żyć, chce się być.
To, co różni Nowy Jork od innych światowych metropolii to natłok drapaczy chmur w jednym miejscu i na tak dużej przestrzeni. Mam na myśli tutaj Manhattan. Nie zdawałem sobie sprawy jak to jest przechadzać się głównymi alejami miasta wśród niewyobrażalnie potężnych budowli. Dzięki dość szerokim ulicom nie odnosi się tam wrażenia klaustrofobicznego. Tutaj turystów nie bolą nogi od zwiedzania, ale szyja od patrzenia w górę. Wśród gąszczu wieżowców w samym środku wyspy Manhattan znajduje się Central Park. Jest to w 100% sztuczny teren zieleni tzn. zaprojektowany i wykonany przez człowieka a nie naturę. Miejsce to bardzo przypadło mi do gustu. Jest takie „swojskie” na nie swoim terenie. Łatwo tu zaobserwować absolutnie wszystkie formy spędzania czasu jakie tylko są możliwe: od czytania książek, poprzez uprawianie sportów, aż do nagrywania filmów i występów ulicznych artystów i nie tylko. Jeżeli będąc w parku zaskoczy nas deszcz to szybko możemy przenieść się do pobliskich muzeum. Polecam Muzeum Sztuki Współczesnej MOMA oraz Metropolitan Museum. Dzięki wizytom w tych miejscach zrozumiałem na czym polega fenomen niezrozumiałych dla mnie wcześniej obrazów Juana Miro, Pieta Mondriana czy Wasyla Kandyńskiego.
Lesya zabrała mnie poza Nowy Jork, do Filadelfii (o tym miejscu będzie odrębny felieton) oraz do miejscowości White Plains na obiad do jej znajomych. Okazało się, że jest to dzielnica tzw. „biednych” milionerów (sami się tak nazywają), bo ich majątek wynosi tylko 1 milion dolarów.
Nowy Jork to też sklepy. Nie mam na myśli takich haseł jak: Prada, Gucci czy ostatnio modny również u nas Abercrombie & Fitch. Moim ulubionym okazał się WholeFoods. Jest to ogromny, kilkupoziomowy super-hiper-market z produktami ekologicznymi (ang. „organic”). Oprócz żywności są tam kosmetyki, środki czystości, pokarmy dla zwierząt
oraz napoje alkoholowe. Miło zaskoczyły mnie ceny, bo nie różniły się od produktów nie ekologicznych, tak jak w Polsce.
Chętnie wybiorę się ponownie do wiecznie żywego miasta, w którym wieżowce zdają się mówić: „podrap mnie chmuro”.