
Czasem zdarza mi się pisać recenzję książek tych autorów, do których mam pewien szczególny sentyment. Jest to o tyle trudne, że muszę uważać na huraoptymizm i pozostać obiektywnym przy ocenianiu dzieła. Kiedy zdecydowałem się przeczytać i napisać kilka słów o „Smokach na zamku Ukruszon”, pomyślałem, że to dobra okazja, żeby porzucić etykietkę fana i spróbować ocenić wydawnictwo z punktu widzenia osoby Pratchetta nieznającej (wiem, to mało prawdopodobne, ale jednak...)
Nie oceniaj książki po okładce
Pierwszy kontakt z wydaną przez Rebis książką to bardzo pozytywne zaskoczenie. Zgrabny, zabawny rysunek na okładce wprowadza od razu w bajkowy świat. W połączeniu z tytułem nie pozostawia wątpliwości, że będzie fantastycznie, ale z humorem. Twarda oprawa, wygodny format, zgrabne szycie - książka wygląda na solidną. Wszystko to pozostaje nieistotne po pierwszym zajrzeniu do środka. Istnieje bardzo niewielka szansa, że po otwarciu na losowej stronie, nie ujrzycie rysunku, specyficznie złożonego tekstu czy zabawnych fontów podkreślających wypowiedzi bądź dźwięki. To prawdziwy majstersztyk – właśnie poczułem się jak dziecko.
Dla całej rodziny?
No właśnie, dla kogo właściwie adresowana jest ta książka? Na okładce możemy przeczytać, że to zbiór opowiadań dla najmłodszych czytelników oraz prawdziwa gratka dla starszych miłośników twórczości Pratchetta. Zakładając, że nie znam prozy tego Pana (przepraszam, Terry), mogę wnioskować, że docenię jego pisanie tak jak mój syn. Dobrze więc, wsiąkam. Historyjki są proste, typowe bajki, dominuje tu jednak specyficzny rodzaj humoru – sarkazm, zabawna zamiana ról, częste jest przeniesienie cech normalnego życia do środowisk zwierzęcych, bądź fantastycznych. Muszę przyznać, że to fajna zabawa, ale dorosłemu szybko może się znudzić.
Wyobraźnia kontra warsztat
Trzeba oddać autorowi, że światy, które przedstawia, są fascynujące. Czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda miniaturowe życie na drobince kurzu? Czy wyobrażaliście sobie bohaterską wycieczkę małego żółwia przez ogród? Jak według Was może wyglądać wyprawa mieszkańców dywanu? Przy całym moim hołdzie dla wyobraźni Pratchetta, czuję, że są to opowiadania napisane z wieloma uproszczeniami charakterystycznymi dla dziecięcych bajek. W dodatku sam autor we wstępie tłumaczy się niejako, że dziś mógłby nauczyć kilku rzeczy samego siebie z przeszłości.
Zabawa czy wartości?
W przypadku „Smoków...”, czytelnik ma to szczęście, że poprzez zabawę uczy się pozytywnych zachowań. Jak ważne jest to dla młodego człowieka, niech oceni każdy rodzic. Każde z opowiadań ma mądre pointy, z których wynikają ponadczasowe wartości. Dobro jest czyste i zwycięskie, starania dają bogate rezultaty, otwartość na innych skutkuje zawsze pozytywnie, trzeba mieć nadzieję i wytrwałość w dążeniu do celu. Chłońcie młodzi czytelnicy, chłońcie jak gąbki. Będziecie się przy tym świetnie bawić.
To jak to w końcu jest z tym Pratchettem?
Byłem na tyle obiektywny, na ile mogłem, ale wielu z Was chciałoby jednak uzyskać odpowiedź jak się ma Pratchett jako autor Świata Dysku do twórcy opowiadań spod znaku Smoków z zamku Ukruszon. Jako fan Pratchetta (tak, już mogę się ujawnić, nie wytrzymam dłużej) muszę lojalnie ostrzec wszystkich współzakochanych w niespotykanej nigdzie indziej mieszance fantastyki i sarkastycznego humoru: czuć, że opowiadania wyszły spod ręki człowieka, którego stać na napisanie Świata Dysku, ale to nie ten kaliber i wszyscy, wyrośli już z bajek z prostym morałem, mogą czasem ziewnąć. Twarzy wszystkich innych nie opuszczą dorodne wypieki.